Zdumiewające karty amerykańskiej historii pozostają w ukryciu
W ostatnich latach konsensus dotyczący amerykańskiej przeszłości skręcił w lewo, a potem jeszcze raz w lewo. Amerykańska historia nie jest już opowieścią o możliwościach lub o militarnym czy krajowym tryumfie. Ameryka to teraz raczej historia krzywd – rasowych i społecznych. W dzisiejszych czasach każda postać historyczna, która nie poparła abolicji lub – co gorsza – stanęła po stronie Konfederacji w wojnie secesyjnej, musi zostać z historii wykreślona. Krzywdy muszą zostać naprawione, a równość wyników wyegzekwowana.
Kampania na rzecz równości przenika do mniej oczywistej dziedziny, która w innym przypadku mogłaby dać nam przydatną metodę sprawdzania nieempirycznych twierdzeń nauk humanistycznych – do ekonomii. W dyscyplinie naukowej, która kiedyś prezentowała siłę rynków, zaczyna rządzić aksjomat: równe dochody prowadzą do powszechnego dobrobytu, i kieruje nas w stronę utopii. Nauczyciele, prezesi klubów książki i profesorowie w szczególności, ukrywają wszystkie dowody, które przeczą tej tezie. Uniwersytety przewodzą tej zmianie, a społeczeństwo podąża za nimi. Dzisiaj millenialsów – osób urodzonych między 1982 a 2000 rokiem – jest o miliony więcej niż ludzi z pokolenia baby boomers, a badania opinii publicznej sugerują, że popierają oni redystrybucję w szczególności, a ingerencję państwa w ogóle bardziej niż ich poprzednicy. W badaniu opinii publicznej Reason/Rupe z 2014 r. ustalono, że 48 procent millenialsów zgadza się (z twierdzeniem – przyp. tłum.), że rząd powinien „robić więcej”, żeby rozwiązać problemy, podczas gdy 37 procent stwierdziło, że rząd zajmuje się „zbyt wieloma rzeczami”. Aż 58 procent najmłodszych millenialsów – tych, którzy mieli 18-24 lata, gdy brali udział w badaniu – ma „pozytywną” opinię na temat socjalizmu, co stoi w ostrej sprzeczności z poglądami ich rodziców: tylko 23 procent respondentów w wieku od 55 do 64 lat postrzega socjalizm pozytywnie.
Amity Shlaes na 151. seminarium mBank-CASE